O siódmej rano zapowiadał się
znów gorący dzionek. W mojej sypialni na poddaszu zaczęło
się robić gorąco, więc licząc na świeży poranny wiaterek
otworzyłam okno. Sprawnym okiem zrobiłam przegląd widoku, ktory o tej porze roku powinien spełniac ścisle okreslone warunki wiejskiej idylliczności, czyli: zieleń - raz; błekit - dwa; słonko - trzy; lasy , pola i łąki - cztery. Spocznij!
Wizualnie wszystko było na swoim miejscu.
Wziełam głeboki wdech i zaciągnęłam się wiejskim powietrzem. Nie ma jak zapach gnojowicy rozrzucanej na polu przez sąsiada. Sielskości życia wsiowego dodawał ryk z bukieciarni umiejscowionej od domu z 50 metrów oraz hałaśliwy mikser zapuszczony do kanału z gnojownicą. Miodzio! Świat wziął się do roboty!
Wizualnie wszystko było na swoim miejscu.
Wziełam głeboki wdech i zaciągnęłam się wiejskim powietrzem. Nie ma jak zapach gnojowicy rozrzucanej na polu przez sąsiada. Sielskości życia wsiowego dodawał ryk z bukieciarni umiejscowionej od domu z 50 metrów oraz hałaśliwy mikser zapuszczony do kanału z gnojownicą. Miodzio! Świat wziął się do roboty!
Dziwnie mi się udzielił ten zapał i
jakoś strzeliło mi do głowy, ze czas wziąć się za siebie. Jako
szefowa swojego interesu postanowiłam nie spóźnić się
pierwszy raz od pól roku. Biorę się do roboty! Już ja
potrząsnę obibokiem Bloczkiem, który la skę robi, ze
przychodzi, a Kryśce wiecznie mającej mnie w pogardzie, pokażę
gdzie jest jej miejsce w szeregu. Oj, będzie się dzisiaj krew lała!
A co!
Pana Stasia-kierowce nie będę gnębić,
bo poczciwy człowiek i sam z siebie czasem pomyśli jak usprawnić
robotę.
Bloczek to dwudziestopięcioletni
cwaniaczek, który robi lepsze interesy na boku ode mnie. Jak
mnie nie ma to głownie siedzi na necie, albo przy telefonie.
Podejrzewam, ze nie raz poszła jakaś sprzedaż po za sklepem.
Kryska stanowi indywiduum nie do
przejścia. Czterdziestoletnia palaczka wyglądająca na
pięćdziesiąt. Jęzor ma niewyparzony, wiecznie gryzie się z
Bloczkiem, a do moich poleceń służbowych ma stosunek taki jak mój
ojciec do Policji, czyli wie lepiej.
Dlaczego jeszcze ich trzymam? Jakoś
ciężko mi przychodzi pozbywanie się kogokolwiek. No mięczak
jestem, ale doskonale wiem, ze Kryska pracy nie dostanie, a Bloczek
zostawi swoja chora matkę i wyemigruje gdzieś sobie. No i czasem
zastanawiam się czy jest sens wymieniać ekipę, gdy nie wiadomo ile
jeszcze interes pociągnie.
Sio! Żadnych czarnych myśli! Idę
ratować to co mi pozostawiono na pewna zgubę.
Miske odstawiłam do dziadka, bo
wakacje i przedszkole tez ma wolne od dziatwy.
W sklepie było nawet kilku klientów,
tyle ze jak zwykle każdy po przyswojowa uszczelkę. Oczywiście po
sklepie niósł się zachrypnięty krzyk Kryski. Wydzierala
się do Bloczka w drugim koncu sklepu:
- Cena 38 za worek!
Bloczek najwyraźniej poirytowany
szukał zaciekle na stanach, a Kryska nie dawała za wygrana:
- Masz?! Niebieski czy żółty?!
- Jaki żółty? Jest niebieski i
czerwony. I nie za 38 tylko 35. - A do siebie, czyli na tyle by inni
byli poinformowani: - Ta baba mnie dzisiaj wykończy...
- No masz?! - Kryska porzuciła
klienta i ruszyła wściekła do kontuaru.
Bloczek pokazywał palcem w monitor. - Tutaj nie ma takiej ceny!
Kryska przyjrzała się niezgodności jaka widniała na regale i na komputerze. Popatrzyła na Bloczka i wysyczała mu w nos:
- Cena za worek gipsu, a nie zaworu
do wody – po czym z triumfem na swojej ziemistej twarzy wróciła
do klienta.
Przynajmniej było wesoło.
Zaraz po przejrzeniu faktur i zrobieniu przelewów zabrałam się do zarządzenia porządków na regalach. Kryska oczywiście zaprotestowała, ze ciężko coś robić innego, gdy są klienci. Tak więc wymyśliła, ze może by nająć jakiegoś bezrobotnego? I Bloczek znalazł wyjście: on może sprzątać pod warunkiem, ze nikt niczym nie będzie mu zawracał głowę. Pozostało mi tylko udoskonalic ten pomysl i podzielilam owe zajecie na ich dwoje. Stasiu miał na głowie nie tylko klientów, ale tez dostawy, więc nie było mowy o odrywaniu go od tego.
Pomruk niezadowolenia przerwał telefon od Żanety.
- Celinka, czy możesz mi pożyczyć
swoja maszynę do szycia? - zaskowytała. Oczyma wyobraźni
widziałam jak trzepoce rzęsami.
- Kochanie, wiesz jak cie kocham,
ale maszyny i chłopa się nie pożycza. - Taka wredna byłam.
- No chyba ze podzielisz się Adasiem.
- No chyba ze podzielisz się Adasiem.
- Kochanie, prędzej ci oczy
wydrapie – zaświergotała słodko. - Z reszta on już i tak nie
dziewica.
- Więc o czym my tu? Masz zamiar
coś sknocić? - doskonale znałam te dwie lewe raczki.
- Ach, przecież wiem, ze nie ma
mowy o oddaniu w ręce amatora twojego maleństwa. Biorę cie pod
włos, bo mi trza podwinąć mój wyjątkowy, przepiekny,
kosztowny, ślubny welon.
- To podrzuć go do sklepu. - Radość
po drugiej stronie słuchawki omal nie pozbyła mnie słuchu.
- A jak tam twoja kreacja? - Czyżbym
się dosłyszała nutki zaniepokojenia, czy wręcz zwątpienia?
- Spokojnie, nie przyniosę ci
wstydu. Szyje się – skłamałam.
- No pochwal się co wymyśliłaś.
Kiecka w stylu „Choć Pan Za mną” czy „Nie trać Pan Czasu"?
- Yyy... to znaczy? - Czasem nie
nadarzalam za jej tokiem rozumowania.
- No jak rozporek z tylu to „Choć
Pan Za mną”, a jak z przodu to... - zawiesiła głos.
- To jest wersja „Daj se Pan
Siana” - urwałam. Odkąd spiknęła się z Adasiem usilnie mnie
swata. Już zapomniała jak przez sześć lat była singielka i z
jaka pogarda wypowiadała się na temat ewentualnych adoratorów
czy swatania. Teraz chce uszczęśliwić wszystkich do okola.
Najlepiej wysłać żywcem do nieba.
- A propos, wiesz, ze byłam u tego
fryzjera Iwana?
Dlaczego to „a propos” postawiło mi włosy na karku.
- No i? Zadowolona? - Chyba w moim
glosie nie było zbyt wiele entuzjazmu, ale Żaneta była radosna
jak skowronek.
- Ten facet to cudotwórca!
Tylko jedno mi się nie podobało... - trochę straciła z tonu. -
Nie pozwolił mi wrócić w tej fryzurze do domu, ani zrobić
fotki i od razu po prezentacji kazał zniszczyć cale dzieło.
Strasznie zasadniczy.
- No bo to pewnie była fryzura pt.
tajne przez poufne. - Nie wiem czy przy jego arogancji pozwoliłabym
na to by dotknął moich włosów. Nawet gdyby je ozłocił.
- Ale może to i dobrze. Jeszcze
ktoś by mnie zobaczył i z niespodzianki nici.
- Jasne! Paparazzi i konkurencja
tylko czyhaja by wyrwać mu sekret tajemnego pukla! - Jad sączył
się ze mnie, a biedna Żaneta pomyślała, ze to do niej pije.
- O co ty się wściekasz? Na mnie?
- posmutniała.
Głupia ja, głupia. Przecież ona temu nie winna.
- Och, nie ty. Na niego jestem
wściekła. - głęboki wdech i wydech. Wdech... - Wczoraj miałam
wątpliwy zaszczyt doświadczyć z nim kontaktu trzeciego stopnia.
- Fryzurowalas się? - ucieszyła
się niestosownie.
- Nie! I nie rozumiem co wy widzicie
w tym bufonie! Traktuje ludzi jak intruzów czyhajacych na
jego talent i dorobek, a wszystkie baby dalej lecą do niego z kasa
w zębach. Chamski typek – skwitowałam.
- Opowiadaj... - zarzadała.
Zrelacjonowałam jej cale zajście z toaleta w tle. Poparła moje oburzenie i po namyśle stwierdziła:
- Miałam go zaprosić na ślub, ale
jak mam ci popsuć humor to tego nie zrobię.
- No chyba żartujesz... - wprawiła
mnie w osłupienie.
- Pomyślałam sobie, ze fajnie mieć
takiego światowego gościa i świetnie się wpasuje w cala ta
śmietankę towarzyska tesciowki. Już mnie wkurza tymi
zaproszeniami prawie całego Ratusza i Urzędu Gminy... W końcu to
teść pracował dawno temu w Skarbowce, więc skąd te jej zażyłości.
- Ale nie zrobiłaś tego? -
upewniłam się.
- No nie i chwała Bogu. Ale z
drugiej strony.... jest taki seksi. - rozmarzyła się.
- Żaneta, ty masz już prawie
pozamiatane. Wychodzisz za mąż!
- No, ale o samotnych
siostrach mogę pomyśleć, nie? - odparła markotniejąc na chwile,
bo zaraz potem dodała zadowolona: - Ale nie martw się. Adaś ma
jednego znajomego, który z cala pewnością wpadnie ci w oko.
- Chcesz ręcznie podwijać ten welon? - wysyczałam.