8 sie 2013

IV: Początki gorączki

O siódmej rano zapowiadał się znów gorący dzionek. W mojej sypialni na poddaszu zaczęło się robić gorąco, więc licząc na świeży poranny wiaterek otworzyłam okno. Sprawnym okiem zrobiłam przegląd  widoku, ktory o tej porze roku powinien spełniac ścisle okreslone warunki wiejskiej idylliczności, czyli:  zieleń - raz; błekit - dwa; słonko - trzy; lasy , pola i łąki - cztery. Spocznij!
Wizualnie wszystko było na swoim miejscu.


Wziełam głeboki wdech i zaciągnęłam się wiejskim powietrzem. Nie ma jak zapach gnojowicy rozrzucanej na polu przez sąsiada. Sielskości życia wsiowego dodawał ryk z bukieciarni umiejscowionej od domu z 50 metrów oraz hałaśliwy mikser zapuszczony do kanału z gnojownicą. Miodzio! Świat wziął się do roboty!

Dziwnie mi się udzielił ten zapał i jakoś strzeliło mi do głowy, ze czas wziąć się za siebie. Jako szefowa swojego interesu postanowiłam nie spóźnić się pierwszy raz od pól roku. Biorę się do roboty! Już ja potrząsnę obibokiem Bloczkiem, który la skę robi, ze przychodzi, a Kryśce wiecznie mającej mnie w pogardzie, pokażę gdzie jest jej miejsce w szeregu. Oj, będzie się dzisiaj krew lała! A co!
Pana Stasia-kierowce nie będę gnębić, bo poczciwy człowiek i sam z siebie czasem pomyśli jak usprawnić robotę.

Bloczek to dwudziestopięcioletni cwaniaczek, który robi lepsze interesy na boku ode mnie. Jak mnie nie ma to głownie siedzi na necie, albo przy telefonie. Podejrzewam, ze nie raz poszła jakaś sprzedaż po za sklepem.
Kryska stanowi indywiduum nie do przejścia. Czterdziestoletnia palaczka wyglądająca na pięćdziesiąt. Jęzor ma niewyparzony, wiecznie gryzie się z Bloczkiem, a do moich poleceń służbowych ma stosunek taki jak mój ojciec do Policji, czyli wie lepiej.

Dlaczego jeszcze ich trzymam? Jakoś ciężko mi przychodzi pozbywanie się kogokolwiek. No mięczak jestem, ale doskonale wiem, ze Kryska pracy nie dostanie, a Bloczek zostawi swoja chora matkę i wyemigruje gdzieś sobie. No i czasem zastanawiam się czy jest sens wymieniać ekipę, gdy nie wiadomo ile jeszcze interes pociągnie.

Sio! Żadnych czarnych myśli! Idę ratować to co mi pozostawiono na pewna zgubę.

Miske odstawiłam do dziadka, bo wakacje i przedszkole tez ma wolne od dziatwy.

W sklepie było nawet kilku klientów, tyle ze jak zwykle każdy po przyswojowa uszczelkę. Oczywiście po sklepie niósł się zachrypnięty krzyk Kryski. Wydzierala się do Bloczka w drugim koncu sklepu:
- Cena 38 za worek!
Bloczek najwyraźniej poirytowany szukał zaciekle na stanach, a Kryska nie dawała za wygrana:
-  Masz?! Niebieski czy żółty?!
-  Jaki żółty? Jest niebieski i czerwony. I nie za 38 tylko 35. - A do siebie, czyli na tyle by inni byli poinformowani: - Ta baba mnie dzisiaj wykończy...

-  No masz?! - Kryska porzuciła klienta i ruszyła wściekła do kontuaru.
Bloczek pokazywał palcem w monitor.     -  Tutaj nie ma takiej ceny!

Kryska przyjrzała się niezgodności jaka widniała na regale i na komputerze. Popatrzyła na Bloczka i wysyczała mu w nos:

-  Cena za worek gipsu, a nie zaworu do wody – po czym z triumfem na swojej ziemistej twarzy wróciła do klienta.

Przynajmniej było wesoło.

Zaraz po przejrzeniu faktur i zrobieniu przelewów zabrałam się do zarządzenia porządków na regalach. Kryska oczywiście zaprotestowała, ze ciężko coś robić innego, gdy są klienci. Tak więc wymyśliła, ze może by nająć jakiegoś bezrobotnego? I Bloczek znalazł wyjście: on może sprzątać pod warunkiem, ze nikt niczym nie będzie mu zawracał głowę. Pozostało mi tylko udoskonalic ten pomysl i podzielilam owe zajecie na ich dwoje. Stasiu miał na głowie nie tylko klientów, ale tez dostawy, więc nie było mowy o odrywaniu go od tego.

Pomruk niezadowolenia przerwał telefon od Żanety.

-  Celinka, czy możesz mi pożyczyć swoja maszynę do szycia? - zaskowytała. Oczyma wyobraźni widziałam jak trzepoce rzęsami.
-  Kochanie, wiesz jak cie kocham, ale maszyny i chłopa się nie pożycza. - Taka wredna byłam.

-  No chyba ze podzielisz się Adasiem.
-  Kochanie, prędzej ci oczy wydrapie – zaświergotała słodko. - Z reszta on już i tak nie dziewica.
-  Więc o czym my tu? Masz zamiar coś sknocić? - doskonale znałam te dwie lewe raczki.

-  Ach, przecież wiem, ze nie ma mowy o oddaniu w ręce amatora twojego maleństwa. Biorę cie pod włos, bo mi trza podwinąć mój wyjątkowy, przepiekny, kosztowny, ślubny welon.
-  To podrzuć go do sklepu. - Radość po drugiej stronie słuchawki omal nie pozbyła mnie słuchu.
-  A jak tam twoja kreacja? - Czyżbym się dosłyszała nutki zaniepokojenia, czy wręcz zwątpienia?
-  Spokojnie, nie przyniosę ci wstydu. Szyje się – skłamałam.
-  No pochwal się co wymyśliłaś. Kiecka w stylu „Choć Pan Za mną” czy „Nie trać Pan Czasu"?
-  Yyy... to znaczy? - Czasem nie nadarzalam za jej tokiem rozumowania.
-  No jak rozporek z tylu to „Choć Pan Za mną”, a jak z przodu to... - zawiesiła głos.
-  To jest wersja „Daj se Pan Siana” - urwałam. Odkąd spiknęła się z Adasiem usilnie mnie swata. Już zapomniała jak przez sześć lat była singielka i z jaka pogarda wypowiadała się na temat ewentualnych adoratorów czy swatania. Teraz chce uszczęśliwić wszystkich do okola. Najlepiej wysłać żywcem do nieba.
-  A propos, wiesz, ze byłam u tego fryzjera Iwana?

Dlaczego to „a propos” postawiło mi włosy na karku.

-  No i? Zadowolona? - Chyba w moim glosie nie było zbyt wiele entuzjazmu, ale Żaneta była radosna jak skowronek.
-  Ten facet to cudotwórca! Tylko jedno mi się nie podobało... - trochę straciła z tonu. - Nie pozwolił mi wrócić w tej fryzurze do domu, ani zrobić fotki i od razu po prezentacji kazał zniszczyć cale dzieło. Strasznie zasadniczy.
-  No bo to pewnie była fryzura pt. tajne przez poufne. - Nie wiem czy przy jego arogancji pozwoliłabym na to by dotknął moich włosów. Nawet gdyby je ozłocił.
-  Ale może to i dobrze. Jeszcze ktoś by mnie zobaczył i z niespodzianki nici.
-  Jasne! Paparazzi i konkurencja tylko czyhaja by wyrwać mu sekret tajemnego pukla! - Jad sączył się ze mnie, a biedna Żaneta pomyślała, ze to do niej pije.
-  O co ty się wściekasz? Na mnie? - posmutniała.

Głupia ja, głupia. Przecież ona temu nie winna.

-  Och, nie ty. Na niego jestem wściekła. - głęboki wdech i wydech. Wdech... - Wczoraj miałam wątpliwy zaszczyt doświadczyć z nim kontaktu trzeciego stopnia.
-  Fryzurowalas się? - ucieszyła się niestosownie.
-  Nie! I nie rozumiem co wy widzicie w tym bufonie! Traktuje ludzi jak intruzów czyhajacych na jego talent i dorobek, a wszystkie baby dalej lecą do niego z kasa w zębach. Chamski typek – skwitowałam.
-  Opowiadaj... - zarzadała.

Zrelacjonowałam jej cale zajście z toaleta w tle. Poparła moje oburzenie i po namyśle stwierdziła:

-  Miałam go zaprosić na ślub, ale jak mam ci popsuć humor to tego nie zrobię.


-  No chyba żartujesz... - wprawiła mnie w osłupienie.
-  Pomyślałam sobie, ze fajnie mieć takiego światowego gościa i świetnie się wpasuje w cala ta śmietankę towarzyska tesciowki. Już mnie wkurza tymi zaproszeniami prawie całego Ratusza i Urzędu Gminy... W końcu to teść pracował dawno temu w Skarbowce, więc skąd te jej zażyłości.
-  Ale nie zrobiłaś tego? - upewniłam się.
-  No nie i chwała Bogu. Ale z drugiej strony.... jest taki seksi. - rozmarzyła się.
-  Żaneta, ty masz już prawie pozamiatane. Wychodzisz za mąż!
-  No, ale o samotnych siostrach mogę pomyśleć, nie? - odparła markotniejąc na chwile, bo zaraz potem dodała zadowolona:   -  Ale nie martw się. Adaś ma jednego znajomego, który z cala pewnością wpadnie ci w oko.

-  Chcesz ręcznie podwijać ten welon? - wysyczałam.


4 sie 2013

III: Po moim trupie!



        Po osiemnastej i gorąco jak w piekle, a jak to w mieście bywa, nawet wiaterku nie uświadczysz. Miśka jęczała żałośnie, ze za moment w majtki zrobi siusiu, a ja próbowałam czymprędzej zaparkować Oczywiście trzeba było okrążyć centrum, by dotrzeć do parkingu. Następnie galopkiem gorączkowe poszukiwanie toalety i dotarłysmy do miejskiej. Zamknięta!
O tej godzinie wszystko pozamykane oprócz jakiegoś spożywczaka, ale jak znam życie to mają zakaz udostępniania toalet ze względów sanitarnych.
- Mami, nie dam rady... - niemal płakało moje dziecko.
- Dasz skarbie. Już jesteśmy na miejscu – łgałam dla dobra sprawy goraczkowo poszukując ewentualnego krzaczka.
 I nagle przed moimi oczyma ukazały się otwarte drzwi. Salon fryzjerski!
Wpadłyśmy do środka i wypychając Miśke przed najbliżej stojąca osobę wyglądającą na obsługę, wyszeptałam błagalnie:
- Siku.
Facet (hymmm, niczego sobie), spojrzał na mnie jakby nie rozumiał o co chodzi. Musiałam zareagować dobitnie: - Dziecko w potrzebie! Siku! Pliiis! - Patrzyl na mnie i chyba dalej nie kumał , a ja nie miałam czasu na wyjaśnienia. Spojrzałam za niego o jedno stanowisko dalej, gdzie filigranowa blondynka obsługiwała klientkę, a ta najwyraźniej rozumiała o co idzie, bo bez słowa wskazała głową na drzwi na zapleczu. Pozostało mi tylko zignorować niejarzącego przystojniaka i pognać we wskazanym kierunku. Tuz za plecami usłyszałam głos z charakterystycznym rosyjskim akcentem:
- Miejska toaleta jest na rynku!
Paszoł won, buraku jeden! Nie zważając na jego protesty z łatwością odnalazłam porządany cel i zaryglowałam drzwi od środka. Może sobie wzywać policje, bo teraz interesowały mnie wyłącznie potrzeby dziecka.
Na moje ucho i moją dedukcję to był ten sławetny Iwan, czyli fryzjer-stylista, przez którego połowa miasta oszalała na punkcie własnego wizerunku, a druga połowa ma zgryzoty z powodu uszczuplenia portfela.
W mieście pojawił się jakieś piec miesięcy temu, a początki nie były tak różowe.
Przez kwartał nikt nie korzystał z jego usług , bo to nie dość, ze Rusek to jeszcze facet. Jak takiemu zaufać?
W czasie studniówkowym towarzystwo zmiękło. U wszystkich fryzjerów w okolicy zabrakło miejsca
na zapisy i jak mus, to mus. Fryzura musiala byc i parę maturzystek zaryzykowało. Przy okazji poczytały  sobie wywieszone na scianach dyplomy i inne świadectwa rodem z Mediolanu, Rzymu, Paryża i innych stolic mody, o których wiedziały tyle co z telewizji. Jednym słowem szczeny opadly. To co wyczyniał na ich głowach tylko potwierdzało, że facet krowie spod ogona nie wyleciał i niewatpliwie ma talent. Baby oszalały na jego punkcie, a pozostałe salony dostaly zadyszki z zazdrosci. Stał się bożyszczem naszej prowincjonalnej śmietanki towarzyskiej, głównie wśród pan, choć zdarzało mu sięi jakiegoś pana wystylizować.

Jego salon stał się jedną z nielicznych firm w mieście, która ma się całkiem dobrze i nie może się opędzić wręcz od nachalnych klientów. Z reszta nie ma co się dziwić. Jeśli się rzuci okiem na europejskie miasta to Polki dbają o włosy i ich wygląd, a uczęszczanie do fryzjera traktują jak swoiste oczyszczenie ze złogów kompleksów i niepewności siebie. No może ja jedynie nie mieszczę się w normach, bo farbuje się sama, a fryzjera odwiedzam z dwa, góra trzy razy w roku.
Owego Guru sztuki fryzjerskiej nigdy wcześniej nie widziałam, ale słyszałam o nim ochy i achy od Żanety. Ze taki mistrz, ze taki talent światowy i taki przystojny, tylko cholernie nieprzystępny i posępny. Żaneta stwierdziła, ze gdyby nie te fochy gwiazdora i Adaś, to z chęcią by przeleciała to ciacho. Ponoć nie jedna próbowała go oczarować, ale jest taki oziębły drań, ze nie ma zlituj. Wszystkie zainteresowane, te młode i stare, wolne i zamężne mogą sobie tylko popatrzeć.
Kobitom to jednak hormony bija na mózg.


W tamtym momencie w ogolę poczułam awersje do wszelakiego grzebienia, bo wcześniejsze złe traktowanie mnie nie przypadło mi do gustu. Oj, byłam zła okrutnie. Jak można być takim bezdusznym samcem?
Wyszliśmy po trzech minutach, gdy znów ulga i szczęście zagościły w oczach mojego dziecka. Nie było policji, nikt szczególnie nie zwracał na nas uwagę, życzliwej blondynki nie było widać, a Iwan Grozny z chmurna mina właśnie odprawiał ostatnia klientkę.
Zaczekałam aż zakończą wszelkie pożegnalne konwenanse i mściwie rzuciłam dychę na kontuar.
- Mami, dlaczego za mało? - oszacowało moje dziecko.
- Wystarczy - odparłam, a do niego zwróciłam się :
- Dziękujemy bardzo i przepraszamy za zaburzenie spokoju tej świątyni. - Odwrócił się w moja stronę wymownie obrzucając mnie chłodnym wzrokiem, ale jego mrożąca próba przestraszenia mnie natrafiła na ogień piekielny, który niemal buchał mi przez nozdrza. Z największą dumą na jaką było mnie stać, złapałam Miśke za rękę i skierowałyśmy się w stronę drzwi. Jednak dogonił nas znów jego nietypowy akcent:
- Do pani wiadomości: nie prowadzimy toalety publicznej i w związku z tym nie pobieramy opląt. Proszę zabrać pieniądze – ruszył w moim kierunku z wyciągniętym przed siebie banknotem.
- Pan chyba nie myśli, ze wezmę to z powrotem. – żachnęłam się. No chciał mnie jeszcze bardziej upokorzyć, drań jeden. - Czasem bywa, ze jesteśmy w potrzebie, ale tez znamy cenę zadośćuczynienia. Być może pańska duma nie zgadza się na dyktowanie warunków przez kobietę z dzieckiem, jednak moja nie pozwala mi być dłużną.
Opuścił rękę i jakby zrezygnowany odparł:
- Bardzo proszę o nie ocenianie mojej dumy, bo ona tego nie znosi oraz nie obciążanie jej jakimś dziwacznym długiem. Proszę natychmiast zabrać pieniądze – znów wyciągnął rękę z banknotem.
- Po moim trupie - pociągnęłam za klamkę i już miałyśmy przekroczyć próg,
gdy Miśka się odezwała:
- Mami, ale nikt nie będzie tak długo czekał...
W szybie drzwi zauważyłam, że patrzy na Miśke i lekko się uśmiecha.
Trzeba bylo przyznać: uśmiech miał ładny.
No, ale co z tego?! Co z tego?!


1 sie 2013

II : Polish shopping

   I znów zaczęło się ukochane piekiełko, czyli 28 stopni w cieniu, a w samochodzie z 40. 

   O trzynastej w dwudziestoośmiotysiecznym mieście korki jak w Warszawie. Oczywiście wszystko przez tego tyrana Hitlera. Drań nie skończył rozpoczętej obwodnicy, a teraz w wąskich, jednokierunkowych uliczkach muszą zasuwać Tiry, busy i autokary przemieszane z miejscowymi samochodami osobowymi. Ludzi na mieście jak mrówek, bo bezrobocie w mieście wynosi dobre dwadzieścia procent, a wiadomo, że jak się pracy nie ma to się jej szuka, albo po prostu nudzi.     Oczywiście wynik stanowią osoby zarejestrowane, a migrujacy za granice w poszukiwaniu roboty już się nie liczą w rozrachunku. Przecież to niepatriotycznie nie uczestniczyć w biedzie. Nie wiem dlaczego w Polsce za sukces podaje się ilość osób emigrujących czasowo lub na stałe za praca.
 Ku uciesze niezorientowanym? Są tacy?

   Porzuciłam swój samochód przed praca i ruszyłam pieszo w miasto. Mimo chęci pozostania w cieniu mojego sklepu z gwoździami, musiałam w końcu rozejrzeć się za kreacja na ślub Żanety. Przecież nie wyskoczę w jeansach lub kiecce sprzed pięciu lat. Snując się od wystawy do wystawy co rusz natrafiałam na polikwidowane butiki. Ludzie chwytają się wszystkiego byle utrzymać się na powierzchni, ale jak widać to Syzyfowa Praca. Ci, którzy połaszczyli się na własny biznes w większości popracowali za granicą i zarobioną kasę zainwestowali. Po paru miesiącach po interesie ani śladu, bo jak sprzedawać komuś kto nie ma kasy na podstawowe środki do życia, a co dopiero na ciuchy? Jedynym interesem jaki kręci się w tym mieście są sklepy z używaną odzieżą. Na każdym zakręcie widnieje reklama: „Odzież z Wielkiej Brytanii“, "Odzież Zachodnia“, albo „Po prostu „Odzież na wagę“. Przed  Urzędem Miasta, w nowej kamienicy też powstał nowy Lumpeks.
   No innego wyjscia nie mialam. Wyladowalam pod drzwiami jednego z Szmateksów. Czwartek, więc jest nowa dostawa, a jak szczęście dopisze to może wyrwę coś od Gabbany za 20 złotych, albo chociaż jakąś zasłonę na przeróbkę. Nadzieja umiera ostatnia.
  Stanęłam w kolejce rozbieganych oczek, ukradkowo spoglądających na konkurentki wyszukiwania rarytasów mody. Dzień dla cwanych, kutych na cztery kopyta małolat, wiejskich handlarek „Odzieży z Zagranicy”, wyrafinowanych damulek preferujących Diora, Kleina i Cardina oraz babek, które zawsze znajda coś do kolekcji niepotrzebnych szmat. I jak tu wygrać z ponad setka metod przebiegłości           
i wyrafinowania? Oczywiście żadnego faceta. Jaki głupi pchałby się w tłum nieprzebierających w środkach kobiet?
  Niby kolejka, ale tuż przed otwarciem zaczyna się ona poszerzać o rodzinę, znajomych, tych „na krzywy ryj” i zrobiła się potrójna lub w niektórych miejscach poczwórna. Oczywiście przez drzwi przepchną się jednorazowo dwie osoby, no ale w końcu lepiej mieć przy sobie sztuczny tłum swoich spowolniawczy. Taktyka przede wszystkim!
   Z zamyślenia wyrwała mnie próba wypchnięcia z kolejki przez ożywiony tłum na widok otwieranych drzwi. Oj, nie ze mną te numery! Udałam, ze poleciałam pchnięta przez kogoś innego i wróciłam na miejsce. Przynajmniej na chwilę .
Machina ruszyła.
- Kobieto, spokojnie!
- Niech pani puści moja torbę!
- Przepraszam, zahaczyła się!
- Jasne...
- Edyta! Lec na kurtki! Bierz jak leci! Później się przebierze...
- Dlaczego oni otwierają tylko jedne drzwi?...
- Jak zwykle te same z przodu...
- W kolejkę! Trzeba było przyjść wcześniej!
- Rany, nie pchać się!

  Wpadłam do środka, chwyciłam wielgachną torbę na zdobycze z napisem „Brytyjska Odzież
na Wagę”i schrzaniając z przed rozpędzonego tłumu rzuciłam się w wieszaki oraz kosze.
Rozpętało się piekło. Mój ojciec był tam tylko raz i stwierdził, że taka histerię to on widział
w Wigillię osiemdziesiatego drugiego roku jak cytrusy rzucili do SAM-u.

  Wyszłam stamtąd po godzinie. I mimo okropnego kręcenia w nosie od kurzu i nie wiadomo czego jeszcze, spoconego karku i workiem skarbów usatysfakcjonowana. Wygrzebałam jakieś ogromniaste jedwabne czarne spodnie, z których uda mi się coś tam wyciąć i zszyć, łososioworóżowy szal, tez jedwabny oraz jeszcze parę metrów nowych tkanin. Szmaty to szmaty, ale nawet rodzime celebrytki przekonują, iż ubieranie się w Lumpeksach jest na topie.
Tak se tłumacz, tak se mów....